Artyści – etatyści
Ubolewanie nad upadkiem kultury, jojczenie nad niskimi nakładami na szerzenie twórczości… To główne komunikaty, jakie można usłyszeć od większości „artystów” wszelkiego sortu. Nieważne, czy to malarz, filmowiec, rzeźbiarz czy poeta, w jednym artyści łączą się jako ten proletaryat lat dwudziestych dwudziestego wieku: w przekonywaniu nas o konieczności przymusowego dostępu do strumienia pieniędzy konfiskowanych z naszych kieszeni. Oczywiście przy współudziale ich wspólników – polityków i urzędników.
Związki „artystów” z władzą są stare jak świat, przepraszam, jak państwo. Bowiem między wszelakimi tyranami, królami i wybranymi „demokratycznie” premierami a ich sługusami – „artystami” istnieje związek oparty na symbiozie wręcz biologicznej. „Artyści” budują politykom pomniki z kamienia i papieru, pisząc kroniki i peany na ich cześć (zarówno Hitler jak i Stalin wzorem królów otaczali się „artystami”, którzy nie szczędzili sił i czasu na tworzenie dzieł wychwalających ich „dzieła”). Politycy odwzajemniają się zapewnieniami, że „Słowacki wielkim poetą jest” i jako taki gorliwie wychwala naszą władzę i pieje z zachwytu nad naszą łaskawością. Do tego czasem wstawiany bywa do muzeum (sam lub jego dzieła, oczywiście do państwowego muzeum; ewentualnie do kanonu lektur szkolnych, kanonu państwowego ma się rozumieć). Ma w tym wielki i jak najbardziej osobisty interes, bo jego tfurczość jest szczodrze podlana tłustym sosem z pieniędzy podatników. Jak łatwo zauważyć, symbioza ta nic uczestników spisku nie kosztuje, bo obaj żywią się na rachunek poddanych i okupowanych płatników, którym usilnie wmawiają, że ci są „solą ziemi” i „żywicielami narodu”. Słowa, słowa, słowa… obie kliki żyją wszak z uprawiania szermierki słownej.
Jak może czytelnik zauważył, od początku tego wpisu posługuję się słowem „artysta” wpisanym w cudzysłów. Jest to bowiem kluczowe, by w końcu zdefiniować podstawowe pojęcie, czyli kryterium jakości wytworu „artysty” bądź artysty. A zagadnienie jest stare i wielokrotnie dyskutowane, bo jak może zauważono, zaatakowalem podstawowy dylemat artyzmu wszelakiego: czy artystę i jego twórczość powinni oceniać klienci głosując swoimi dobrowolnymi datkami (przeznaczonymi np. na bilety do teatru lub kina), czy też klientowi nie wolno dać możliwości decyzji, bo jego poziom wyczucia artystycznego nie upoważnia go do oceny radosnej i eksluzywnej twórczości, więc ocena artyzmu musi być obiektywna i niezależna, wydana przez kompetentne osoby, znające się na sztuce?
Załóżmy, że świat jest idealny i że jest w ogóle możliwym, by skompletować wybitną pod każdym względem: moralnym, profesjonalnym i do tego absolutnie niezależną komisję, jakiekolwiek ciało, które z miażdżącą sprawiedliwością byłoby w stanie ocenić jakość i kunszt zawodowy jakiegokolwiek artysty. Mam tu całkowitą świadomość, że popełniam tu gorszący i rzucający się w oczy grzech Ricardiański, ale założę się o uncję złota, że może jedna na sto osób zauważy ten faux pas, co i tak będzie optymistycznym założeniem.
Wyobraźmy sobie więc, że Szacowna, Uczciwa i Absolutnie Niezależna Komisja dochodzi do wniosku, że ponad jakąkolwiek wątpliwość Jan Genialny jest wielkim artystą. Nikt przy zdrowych zmysłach takiej opinii nie zakwestionuje, choćby przez szacunek do szanownych Ekspertów.
Ponieważ ich werdykt nie podlega żadnej dodatkowej ocenie pod względem merytorycznym ani artystycznym, panu Janowi Genialnemu zaczyna przysługiwać cały pakiet przywilejów, tytułów i nadań wraz z określonym budżetem. Cały projekt wygląda wspaniale.
Wygląda więc na to, że SUiAN Komisja oddaje Panu Janowi jakieś pieniądze. Ale… skąd SUiAN Komisja je wzięła? Dostała je z Ministerstwa Kultury i Sztuki. A ministerstwo? Z podatków.
Czyli SUiAN Komisja obrabowała bliżej nieokreślonych podatników, którym zabrano pieniądze nie pytając ich wcale o zdanie. W sumie, po co pytać jełopów, przecież oni się nie znają na sztuce! Mają płacić i o nic nie pytać, bo Komisja wraz z Ministerstwem Kultury i Sztuki zapewnia Kulturę i Sztukę na najwyższym możliwym poziomie.
I to jest w dzisiejszych czasach prawidłowa wykładnia, kto powinien decydować o wypłatach dla „artystów”.
Jest też inna wątpliwość. Otóż grupka Wiecznie Niezadowolonych Libertarian, w tym częściowo katolików ma inne zdanie. Oni uważają, że Jan Genialny jest zwykłym dupkiem, a jego sztuka do niczego się nie nadaje. Dodatkowo katolicy atakują pana Genialnego epitetami, że jest zwykłym szubrawcem i kanalią, a swoją „sztukę” tworzy na kanwie katolickich symboli, tylko przedstawianych w pokracznych sytuacjach. Ostatnie „dzieło” pana Jana przedstawiało Jezusa zawieszonego za nogę na krzyżu.
Libertarianie uważaja, że SUiAN Komisja przedstawia wyłącznie własną opinię i składa się wyłącznie z politycznie umocowanych urzędników.
Są też zdania, że finansowanie aktywności artystycznej powinno opierać się na dobrowolnych opłatach i stawiają tezę, że jeśli pan Jan zarobi sobie na biletach opłacanych dobrowolnie przez odwiedzająych jego wystawę, to jego i ich sprawa. Ale płacenie panu Janowi z podatków uważają za grabież i hucpę.
Przedstawiając koncepcję wynagradzania artystów przez dobrowolne opłaty, przytaczają przykład początków Hollywood, które rozkwitało dynamicznie przed II Wojną Światową, gdy aktorzy mieli „tylko” zabawiać klientów, a zaczęło się zwijać po II WŚ, gdy aktorzy zaczęli „tworzyć misję”. Sytuację Hollywood ratuje rynek międzynarodowy, który nie daje dotacji, ale sowicie płaci za hity kasowe. Opowieści o kowbojach-homoseksualistach raczej wielkiej kasy nie zarabiają, mimo histerycznie optymistycznych recenzji (ciekawe, kto takie gnioty dotuje?).
Innym przykładem libertarian jest ledwie dysząca kinematografia polska, która mimo ciągłej kroplówki z grabionej na biletach kinowych kasy (każdy bilet zawiera podatek na polską kinematografię), jest w stanie wyprodukować tylko kolejne gnioty, na które dzieci szkolne trzeba prowadzić siłą pod groźbą „pały”. Uważają oni, że artysta jest tylko trefnisiem, który ma zabawiać swoich klientów lub musi sobie poszukać prywatnego mecenasa, jeśli chce realizować swoje ambitne wizje, za które przeciętny widz nie chce płacić.
Że strony zwolenników dotacji padają argumenty, że jeśli politycy z urzędnikami nie pomogą w „rozwoju kultury”, rynek wykreuje jedynie sztukę na poziomie disco polo, jakby ono nie istniało i tak, pomimo państwowych dotacji. Obrońcy państwowej „kultury” nie widzą problemu w dotowaniu wystaw typu „fotografia odbytu” w Holandii przez lokalny urząd.
Nie wspomina się o „zwycięzcach” Rewolucji Francuskiej, którzy palili w piecach obrazami zrabowanymi bogatym mieszczuchom. Głównie bowiem bogacze zamawiali wyroby artystów i ozdabiali nimi swoje domy. Dla rewolucjonistów miały one wartość opału.
Z drugiej strony nie dopuszcza się istnienia prywatnych sponsorów i mecenasów, bo przecież „oni realizowaliby tylko swoje chore wizje”, natomiast zakłada się, że urzędnik państwowy nie dba o swoje chore wizje, a wyłącznie o dobro społeczne i za nic ma swoje korzyści, bo na pensji będącej iloczynem pensji minimalnej razy kilka nie zależy mu wcale. A prywatni sponsorzy? Mogą wszak płacić artystom z prywatnej kieszeni, jak im jeszcze coś zostanie po zapłaceniu 70% podatku dochodowego (mi.in. na pensje dla SUiAN Komisji).
Dyskusja trwa.
1 Comment for "Artyści – etatyści"
Przeczytane. Dzięki