CBA zawsze będzie zajęta, czyli spisek księży i polityków
Gdy byłem jeszcze w liceum, krążyło wśród nas powiedzenie, że w socjalizmie państwo bohatersko walczy z problemami nieznanymi w innych systemach. Przykładem namacalnym jak oddech był nierozwiązywalny problem braku papieru toaletowego, którego nigdy, ale to nigdy w moim dzieciństwie nie było w sklepach. Nie dość, że był nieosiągalny, a jeśli już dostępny to tylko w jednym obrzydliwie szarym kolorze, śmierdzący fenolem, rysujący cztery litery jak papier ścierny, niemożliwy do przerwania na perforacji (tak, w socjalizmie to możliwe). Najokrutniejszym żartem znanym wtedy w Warszawie był spacer z girlandą dziesięciu rolek papieru (każdy dorosły mieszkaniec PRL nosił ze sobą odcinek sznurka by móc nanizać papier toaletowy gdyby się go jakimś cudem spotkało, a był zawsze wydzielany po dziesięć rolek) i odsyłanie każdej osoby pytającej „gdzie rzucili” papier np. do sklepu mięsnego. Wierzcie mi lub nie, sklepowa w mięsnym miała w kwadrans kolejkę i nikt, ale to nikt nie wierzył jej zapewnieniom, że papieru nie ma i nie będzie przez kilka dobrych godzin – wtedy ludzie tracili cierpliwość i rozchodzili się. W tych czasach zdarzało się często, że w mięsnym wydawano papier, a w papierniczym rąbankę, zależnie od tego, co się dało „załatwić”. W końcu „państwo” się poddało i przyznało, że nie jest w stanie dostarczyć papieru toaletowego. I łaskawie „pozwoliło”, żeby obywatele sami sobie z tym poradzili. Następnego dnia papier się pojawił, kolorowy i jeszcze drogi (import z podberlińskich Aldików), po kilku miesiącach lokalni wyzyskiwacze zaczęli sami ciąć papier z bel na starych importowanych maszynach, po kilku miesiącach powstała produkcja, resztę widzicie w sklepach. Papier toaletowy póki co jest dostępny.
Gdy dziś słyszę, że „za PRL to było życie”, rozpacz mnie ogarnia jak wnuki tej babci, która powtarzała, że najlepiej to było za okupacji, bo ona wtedy miała dwadzieścia lat.
Co anegdota o papierze toaletowym ma wspólnego z CBA? Wbrew pozorom dużo. Bo jeśli chodzi o korupcję, definicja jest jeszcze szersza: słowo „socjalizm” w pierwszym zdaniu należy zastąpić słowem „etatyzm” i zaczynamy dotykać jądra korupcji. Każdy etatysta jest z definicji zwolennikiem korupcji. Każdy, bez wyjątku, kto uważa, że „państwo powinno się jakimkolwiek obszarem zająć” jest ZA korupcją, bez względu jak bardzo się będzie zarzekał, że chodzi mu o uczciwość (pozdrowienia dla etatystów z nowoutworzonego ruchu ideolo – RDU).
Dlaczego? Bo korupcja jest REZULTATEM działań tzw. państwa, a nie osobnym tworem, który istnieje niezależnie. Prywatnie bowiem korupcja, jak nepotyzm, nie istnieje. Prywatnie nie istnieje możliwość oskarżenia o korupcję, i to nawet według dzisiejszych, pokomunistycznych przepisów. Mogę przekupywać cię, drogi czytelniku, żebyś czytał dwie godziny dziennie moje blogowe wypociny dowolnymi metodami i poza koniecznością zgłoszenia dodatkowych przychodów (bo „państwo” przecież musi ci zabrać ponad połowę twojego zarobku) nie spotka cię żadna nieprzyjemność. Oczywiście, są duże firmy prywatne, w których menedżerowie biorą łapówki okradając udziałowców, tylko że taka korupcja nie ma charakteru systemowego i łatwo ją właściciele likwidują, jak tylko się orientują w problemie.
Jednak gdy „państwo” zacznie się interesować jakąkolwiek dziedziną, którą do tej pory ignorowało, korupcja pojawia się jak diabełek z pudełka. „Państwo” bowiem nie ma właściciela, tu wszyscy decydenci są najemcami.
Dlaczego? Jak mówi wyśmiewany przez etatowych profesorów (Bóg wie, ilu jest zwykłymi TW mianowanymi przez Jaruzela jeszcze) Mises, łapówka jest ceną rynkową pojawiającą się, gdy biurokracja zakazuje stosowania lub zniekształca ceny. Łapówką nie muszą być oczywiście tylko pieniądze. Barter, czyli wymiana przysług lub towarów jest znacznie wydajniejszy, choć jak to barter – trudniejszy.
Ale łapówka jest zakazana! Naprawdę? Dla logicznie myślącej osoby każdy przepis, w którym dostęp do jakiegokolwiek dobra (dla przykładu weźmy operację szpitalną) jest zależny od urzędnika (w tej roli lekarz), jest wręcz wskazówką, że w tym właśnie miejscu należy dać łapówkę. Bo jeśli nie, to dlaczego zakazano zapłacenia ceny za operację? I nie mówcie mi, że przecież można iść do prywatnej kliniki! Jak ktoś płaci przez 15 lat ZUS, to za tę operację zapłacił już kilkanaście razy. A gdy przychodzi jego kolej, bo dziecko uległo wypadkowi, ma biernie czekać w kolejce, aż dziecko umrze, bo limity się wyczerpały? Gdyby uwolniono rynek, zaburzenia podaży spowodowałyby wzrost cen, co byłoby sygnałem do inwestowania… pamiętacie papier toaletowy? A tak, po co inwestować, gdy NFZ i tak wymusi niskie ceny, bo jego biurokraci muszą dostać milionowe premie? Żaden szpital z enefzetowej smyczy się nie urwie, na własną rękę nie podziała. Pacjent nie jest ważny, bo nie płaci. Pacjent został obrabowany, póki był zdrowy. Chory nie ma żadnej wartości dla biurokratów. Jest tylko kosztem, który trzeba ciąć, a nie okazją rynkową do zarobienia pieniędzy (stąd entuzjazm biurokratów dla eutanazji). Zawdzięczamy to staremu komuchowi Millerowi, który jako premier zlikwidował zarodek rynku: kasy chorych i zainstalował swoich koleżków w monopolistycznym enefzecie, po co? Po to by chorym było lepiej? Nie! Po to, by ten, co trzeba, dostał swoją dolę! Część oficjalnie, jako podział mafijnego łupu z ZUSu, a część może dorobić na własną rękę. Przecież rodzice dziecka, których pociecha ma czekać wiele miesięcy na operację i mają wolne środki, są na tyle inteligentni, że rozpoczną leczenie od prywatnej wizyty u pana profesora, który ma władzę nad kalendarzem operacji. On decyduje, gdzie jest większe „zagrożenie życia”. Biedny pacjent nie ma silnego poplecznika w rodzaju wspólnoty, czy kasy ubezpieczeń. A na płatną wizytę go już nie stać. Kończymy o „służbie” zdrowia, ten wpis jest o generowaniu korupcji przez urzędników.
Likwidacja cen generuje więc korupcję, bo tak działa ten mechanizm. Ale dlaczego nikt tego nie widzi? Bo korupcja jest według dzisiejszych standardów naukowości niemożliwa do zrozumienia. Jest błędem interdyscyplinarnym, który wymaga holistycznego, scholastycznego podejścia. A od czasów francuskiego rewolucyjnego zidiocenia scholastyka i holizm zostały ogłoszone jako passé, a jej mistrzowie osądzeni od czci i wiary, a dziś do badania korupcji stosuje się nic nie wartą w tej sytuacji statystykę (sic!). Odpowiedzialny za niemożność zrozumienia jest wyniesiony z tresury szkolnej błąd redukcjonizmu, opisany znakomicie przez Richarda M. Weavera. Chodzi o to, że poszczególni uczestnicy widzą tylko część zjawiska korupcji:
- Urzędnicy i prawnicy widzą tylko przepis, który ma coś „poprawić”. Oczywiście oficjalnie chodzi o „dobro” pacjenta, klienta, pasażera itp. Znawcy danego tematu wiedzą jednak dobrze, że w rzeczywistości chodzi o zabezpieczenie interesów jakiejś sitwy. Jakiś mały monopolik, albo duży monopol, jak NFZ.
- Etycy (zbliżamy się do księży) widzą tylko złych ludzi, którzy dają łapówki, choć to przecież zakazane… źli ludzie… Tacy samolubni, tylko prywata im w głowie… Zamiast grzecznie poczekać w kolejce i umrzeć, oni się pchają… Etycy z definicji nie widzą procederu brania łapówek, etycy są wszak przez biurokrację utrzymywani, a nie gryzie się ręki karmiącej.
- Ekonomiści (niestety, tylko ci oficjalnie uznani za oszołomów, nieznani dla mas) widzą mechanizm katalaktyczny (oparty na dobrowolnej wymianie) który właśnie uruchomiono. Pojawiają się dwie osoby: jedna dostała właśnie przywilej decydowania o losach drugiej i jest jej wszystko jedno, co się stanie, na dodatek nie ponosi za kolejkowanie żadnej odpowiedzialności. Druga ma szaloną, niezaspokojoną potrzebę i wolne środki, które w jej sytuacji są mniej warte niż zwykle. Czego trzeba więcej?
W codziennej retoryce prawnicy zapewniają, że przepisy są jasno sformułowane, łapówek brać nie wolno. Gdyby tylko ci źli ludzie ich przestrzegali… Jakby można było uczciwość narzucić ustawą. Etycy zaganiają owieczki do zagrody i każą im się spowiadać. Sam widziałem w Sanktuarium w Licheniu przy konfesjonałach rachunek sumienia, w którym jest pytanie: „Czy nie dawałem łapówek?” (s. 14) Ciekawe, że nie ma nic o braniu łapówek?! Dla mnie to albo głupota, albo spisek. Zmowa księży z politykami i biurokracją? A czy to pierwszy raz, gdy najemnicy-purpuraci zawierają umowę z najemnikami-politykami w celu wspólnego łupienia owieczek? Uwaga – piszę to jako zdeklarowany katolik, gotów całować ręce każdego księdza, ale niekoniecznie gotów zgodzić się z każdą jego opinią. Mam nadzieję, że to tylko głupota lub po prostu niedopatrzenie. Chcę w to wierzyć.
Ciekawe, że na stronie 11 rachunku sumienia jest punkt przypominający o możliwości (dlaczego nie o obowiązku?) nie przestrzegania zarządzeń władz cywilnych w przypadku ich niezgodności z wymaganiami ładu moralnego. Dla mnie zarządzenia konfiskujące mienie są niezgodne z ładem moralnym.
Korupcja nie jest bolączką biurokracji, ona jest jej sposobem na życie. Ograniczanie możliwości zawierania umów jest zawsze konfiskatą praw obywatelskich lub prywatnego majątku. Te prawa lub majątek można odzyskać, co prawda tylko częściowo, przez korupcję właśnie. Biurokracja niczego nie chce poprawiać, ani ulepszać. Ona walczy o władzę i wpływy!
Biurokracja kościelna również zarzuciła jej odwieczne narzędzia i zdradza holizm oraz scholastykę, które były jej filarami przez setki lat. Dziś biurokracja kościelna woli się pauperyzować intelektualnie i spoufalać z „ludem” zamiast mu przewodzić i nauczać.
Wszelkie „rozwiązania” typu CBA to zwykłe nakładki na system. One nic nie mają rozwiązywać. One mają system konserwować. I oczywiście zaciemniać ogląd dla owieczek, żeby były przekonane, że ktoś chce cokolwiek poprawić. Bo pozory zawsze warto robić, zwłaszcza w polityce. Jak mówił terrorysta Hans Gruber w filmie „Szklana Pułapka”: „jak kradniesz miliardy, musisz zrobić tyle hałasu, żeby nikt nie wiedział, o co chodzi”. CBA i medialna „troska” to są działania SANKCJONUJĄCE korupcję dające jest legitymizację, jakby była siłą wyższą. A jest to skutek naruszenia zwykłych, znanych od wieków zasad współżycia społecznego. Tylko, że zostały one przekazane w postaci Przykazań, a dziś żadne Przykazania nie mają prawa obowiązywać. Dziś obowiązuje wiara w magię i zaklęcia. Bo tylko taki status mają wszechobecne oświadczenia zakładające „walkę z korupcją”. W rzeczywistości to wszystko dziecinne zabawy jak w starej dziecinnej pyskówce:
– Chłopcy, chłopcy, skubcie mnie!
– Mama! Bo chłopcy mnie skubią!
– Chłopcy, chłopcy, skubcie mnie.