Jak politycy rozumieją biznes?
Politycy wszelkiej maści popisują się pomysłami na „tworzenie” miejsc pracy, na poprawę sytuacji gospodarczej, na wychodzenie z kryzysu, likwidację bezrobocia, trzy miliony mieszkań i tysiące innych mrzonek, które bezustannie serwują nieświadomemu niczemu niewolnikowi, któremu na dodatek wydaje się, że jest „obywatelem”.
Jak mawiam, od nazwania faceta „babą” ten nie zmieni płci. Tak samo słowo polityka nie stanie się ciałem, chociaż wielu pretenduje do roli bogów, co jest wcale częstym schorzeniem różnych przywódców, od Kaliguli począwszy, a na Kim Ir Senie i innych Obamach skończywszy. Polityk, gdy mu dać władzę wystarczająco wielką, uwierzy w każdą głupotę potakiewiczów, bo przecież normalni ludzie będą się od takiego człowieka trzymać z dala, bo zawsze lepsze są fochy najgorszego klienta, niż pstry koń łaski przywódcy.
Ci ludzie, otoczeni klakierami i „fachowcami” oraz „specjalistami” są na tyle bezczelni, że jak pan Kaczyński są gotowi jeszcze przed wyborami obiecywać karny podatek dla tych przedsiębiorców, którzy ich zdaniem płacą zbyt małe pensje swoim pracownikom. Rozumiemy, że panu Kaczyńskiemu na głosach przedsiębiorców nie zależy, bo jest ich tylko niecałe dwa miliony i ponad 90% na wybory nie pójdą, ale dlaczego napuszcza swoich wyborców, którymi i tak są prawie wyłącznie pracownicy budżetówki (trzy miliony z rodzinami) na przedsiębiorców, którzy i tak są jedynymi żywicielami tej całej hałastry? Przecież i tak gnębią nas ponad miarę, a swoją propagandą obrzucają nas jak błotem.
W każdym razie pouczają nas, jak prowadzić biznes nieustannie. Wiedzą, jak powinniśmy płacić pracownikom, chociaż jeszcze żadnemu pracownikowi żadnej wypłaty nie dali (mam na myśli zarobienie samodzielnie takiej ilości pieniędzy, żeby zapłacić komuś pensję z ZUS-em, PIT-em itp. haraczami. Wiedzą jak powinniśmy produkować (ekologicznie), wiedzą jak powinniśmy sprzedawać (tanio), wiedzą jak powinniśmy obsługiwać (24 godziny na dobę, ale wyłącznie sami, bo pracownikom należy dać dużo wolnego).
Sami się przy tym rozbijają limuzynami, na które 90% przedsiębiorców nie stać, kupionymi jednak za pieniądze tychże przedsiębiorców (tylko zrabowane). I uchodzą za guru biznesu. Jak Kim Ir Sen, który i prządkom jak prząść doradził, i cukiernikowi tort prawidłowy pokazał, i brukarzowi jak kłaść kamienie powiedział. Taki mądry był. Tylko że każdy normalny człowiek bez wypranego mózgu rozumie, że to takie jaja są dla gawiedzi i każdy odgrywa swoją szopkę jak dworzanie w baśni „Nowe szaty cesarza”.
Jaka jest jednak rzeczywistość? Co ci „guru biznesu” osiągnęli w życiu zawodowym? Niestety, gdy pytam jakiekolwiek osoby pracujące w produktywnej części gospodarki „czy zatrudniłbyś urzędnika?”, za każdym razem pada odpowiedź odmowna. Nikt, doprawdy nikt, nie tylko przedsiębiorcy, ale nawet pracownicy w prywatnej firmie nie chcą zatrudniać urzędników!!! Wyobrażacie sobie? Jaka plama?! Jak oni śmią? To jest całkowita bezczelność i chamstwo, a także drobnomieszczaństwo i ohyda! Jak można utracić taką okazję i nie zatrudnić najlepszych fachowców z urzędów?
Ludwig von Mises twierdzi, że najwięksi znawcy biznesu, jak np. taki Lenin, nigdy nie zrobili większej kariery zawodowej, jak obsługa okienka pocztowego. Nasze słońca, jedno z Peru drugie z Warszawy nie zrobiły w biznesie nawet pierwszych kroków. Korzystając z wyników mojego quizu (nie, nie prowadzę statystyki ani dokumentacji), stawiam tezę, że urzędnicy są odpadami z rynku pracy. OK, złagodzę swoją tezę na potrzeby potencjalnego konfliktu sądowego: większość urzędników i pracowników sfery budżetowej to są nieudacznicy i lenie. Również oportuniści, bo przecież na dziś udaje im się zarabiać więcej w sektorze publicznym (średnia płaca 4515 zł), niż w sektorze prywatnym (średnia płaca 3380 zł).
Czy to jest sytuacja beznadziejna? Bynajmniej. Już niedługo, już za chwilę, produktywna część gospodarki nie wydoli i nie wytrzyma. I nie da rady, albo nie będzie chciała, płacić swojej części (prawdziwej) podatków (bo podatki płacone przez budżetowców, jak uczy nas Mises i logika są fikcją) na utrzymanie pasożytów. To jak z organizmem, jest taka ilość tasiemców, glist i innych paskudztw, która powoduje, że organizm zaczyna się buntować. I albo umiera, albo zaczyna się leczyć (na koszt osób produktywnych oczywiście), jest jeszcze takie niestety wyjście, że osobnik schorowany może dołączyć do pasożytów, stając się biorcą pokarmu (pieniędzy), za pomocą dotacji na przykład. W ten sposób liczba biorców się zwiększa, a dawców zmniejsza, co nieustannie powoduje pogorszenie się stanu materialnego wszystkich.
W końcu jednak sanacja następuje nieuchronnie. I na to liczę, tego wszystkim czytelnikom mojego bloga życzę.
3 Comments for "Jak politycy rozumieją biznes?"
właśnie wpisałem w google takie zdanie:
urzędnik ma się przywitać uśmiechnąć i zrobić wszystko aby pomoć nalejpiej jak umie
wyniki Google: 0
jednak coś jest pod zwrotem:
urzędnik ma się przywitać
to standardy obsługi Klienta w Urzędzie m. st. Warszawy (pdf)
http://www.um.warszawa.pl/sites/default/files/aktualnosci_sprawy_urzedowe/standardy_obslugi_klienta.pdf
no to już jestem spokojniejszy 😉
Uważam, że urzędnik powinien się bać interesanta, a nie interesant urzędnika.
Jarosław Kaczyński właśnie opublikował książkę ZABIJAJCIE POLITYKÓW. Polecam!