22.10 20133

Lekarze – dobroczyńcy czy wspólnicy mafii?

Lekarze mają chyba dość dobrą prasę, są ciągle szanowanym zawodem. Na pewno czerpią całymi garściami z opowieści o Doktorze Judymie, czy Doktorze Piotrze… czy jak im tam było…
W każdym razie słowo „doktor” dobrze się  kojarzy i lekarze są otaczani nabożną czcią. Zwłaszcza tą, którą obdarza się lekarza, gdy dziecko czy współmałżonek leży na sali szpitalnej, albo czeka na operację. Taka sytuacja doprowadza rodzinę do łez i lęków, że lekarz niedokładnie wykona swoją robotę. Dlatego nikt nie próbuje „zadzierać” z lekarzami. Swoją drogą, niemała ich liczba jest tylko urzędnikami medycznymi na państwowej posadzie i znam kilku takich, którym bez obawy powierzyłbym swoje życie.

Jednak czy jako grupa zawodowa lekarze zasługują raczej na szacunek, czy na pogardę?
W systemie „bezpłatnej” służby zdrowia pewna grupa lekarzy jest w pozycji uprzywilejowanej. Dostają haracz od szajki urzędniczej za samo istnienie. O ile pogłówne nie jest modnym podatkiem jeśli chodzi o jego wprowadzenie w system poboru podatków (choć jest jedynym podatkiem zgodnym z Pismem Świętym), to właśnie pogłówne służy do wypłacania się lekarzom za legitymizację zbrodniczego systemu. Lekarz bowiem, podpisując umowę o świadczeniu usług medycznych, ma płacone „od łebka”. W sumie takiemu lekarzowi opłaca się sytuacja, w której jego pacjenci nie chorują. Bo opłata wpada regularnie, a leczyć nie trzeba. Gdy pacjent zaczyna chorować, sytuacja się komplikuje. Z jednej bowiem strony przestaje opłacać ZUS (bo jest na zwolnieniu), a z drugiej generuje koszty dla lekarza (który musi się nim zająć i… opłacić koszty jego badań i konsultacji). Jak widać, system zaczyna „nie lubić” pacjenta. I to z definicji.

Na wolnym rynku usług medycznych byłoby inaczej: lekarz marzyłby o chorych pacjentach, gdyż zdrowi nie płaciliby mu za usługę leczenia. Wyjątki od tej reguły znam tylko dwa:
– System chiński, gdy lekarzowi płaciło się za bycie zdrowym, a w przypadku choroby wstrzymywało się płatności do momentu wyzdrowienia. Chińczycy kreowali więc zdrowy imperatyw dla lekarza by dbał o zdrowie pacjenta.
– System amerykański, w którym dowolna grupa ludzi (działkowcy, rolnicy, robotnicy, rzemieślnicy) wynajmowali lekarza, któremu wspólnie płacili pensję. Gdy ten źle leczył, zwalniali go i zatrudniali lepszego, skuteczniejszego. Wbrew pozorom, taki system znakomicie działał w USA w XIX wieku i… był znienawidzony przez lekarzy! Bo musieli walczyć o pacjenta i o pensję z innymi lekarzami.
W obu tych systemach interes lekarza (otrzymywanie pieniędzy) był równoległy z interesem pacjenta (chęć zachowania zdrowia lub szybkiego powrotu do zdrowia).

Dzisiejszy, totalitarny system czyni lekarza wspólnikiem mafii rządowo-korporacyjnej. I co najgorsze, interes lekarza przestaje być równoległy z interesem pacjenta. Przede wszystkim lekarz, który ma podpisaną umowę z potencjalnym pacjentem nie musi o niego wcale zabiegać i to przez wiele lat. Potencjalny pacjent jest nieświadomy tego, że jego los wcale nie jest w dobrych rękach uważając, że podpisana umowa jest rodzajem polisy ubezpieczeniowej. A to wcale tak nie działa.
Pacjent jest „dobry” tylko wtedy, gdy jest zdrowy. Ewentualnie, gdy jest leczony, ale… gdy cena wyznaczona przez NFZ za tak zwane procedury jest korzystna dla lekarza. Lekarz nie ma przy tym żadnego interesu w wyleczeniu pacjenta. Uzdrowiony pacjent nie zużywa leków (korporacja nie może sprzedać leków ani opatrunków), a poza tym NFZ nie płaci za wyleczenie, tylko „za procedurę”. Jeśli pacjenta nie opłaca się lekarzowi leczyć, to istnieje silna motywacja do jego eksterminacji (pacjent nie płaci pieniędzy, a dysponenci pieniędzy mają własne interesy, żeby jak największą część składek płaconych przez zdrowych zachować dla siebie), nazywanej dziś dla niepoznaki „prawem do godnej śmierci” czyli eutanazją. NFZ odgrywa przy tym rolę ochroniarza lekarza, uniemożliwiając powiązanie jego niedyspozycyjności z obowiązkiem wykonania umowy. Proszę zwrócić uwagę, że chory pacjent słyszy nieodmiennie komunikat: „tak, należy się panu świadczenie z mocy umowy, ale… limit się wyczerpał, więc nie my jesteśmy winni nie wykonania umowy.” Nieśmiertelny „towarzysz limit…” Jak ja go dobrze znam z czasów komuny. Niby wszędzie panuje szczęście i radość, gdyby nie ten limit…

Dysponenci podatku dochodowego zwanego nieprawidłowo „ubezpieczeniem społecznym” (przy okazji sprawdza się zasada, że słowo „społeczne” wysysa znaczenie ze słowa „ubezpieczenie”) mogą decydować, kto umrze, a kto będzie żył, uznaniowo wyznaczając „ceny” usług zdrowotnych. Słowo „cena” jest w cudzysłowie, bo cena prawdziwa byłaby wtedy, gdyby o jej wysokości decydowały podaż i popyt. Politycy z NFZ mogą bez ograniczeń kreować popyt na pewne usługi ustalając na nie wyższe niż rynkowe ceny, albo niszczyć go ustalając je na zbyt niskim poziomie. Nikt nie wie, jaka jest relacja cena/ilość dla usług medycznych, gdyż nikt dobrowolnie nie ustala tego poziomu. Jest to podporządkowane wyłącznie interesom politycznych grup nacisku. I tu się zaczyna ciekawe. Najsilniejszymi bowiem grupami nacisku są koncerny „medyczne”, które są zainteresowane tylko tym, by ministerialne głąby płaciły im słono za ich „usługi”, które w rzeczywistości nie mają związku z rzeczywistymi potrzebami pacjentów. Dlatego właśnie „leczy się” niepłodność przez in vitro, bo to jest opłacalne (zwłaszcza za rządowe „ceny”), ale już niekoniecznie opłaca się naprotechnologia, bo jest tania i… rzeczywiście leczy niepłodność. A kto chce tu kogokolwiek wyleczyć?
Dlatego promuje się środki antykoncepcyjne, ale desperacko krytykuje metody naturalnego rozpoznawania płodności. Bo ile kosztują metody naturalne? Książka, termometr i trochę ćwiczenia? A za pigułki kobieta zapłaci przez swoje życie kilkadziesiąt tysięcy złotych! Więc wielu lekarzy woli „karmiącą rękę” korporacji niż powiedzieć pacjentce, że tak naprawdę metody naturalne są bardziej efektywne i skuteczne niż jakiekolwiek pigułki, a do tego mniej drenują kieszeń.

Jeśli do tego prawdą jest, że witamina B17 zwalcza skutecznie raka (Unia podobno ustaliła dopuszczalną ilość pestek brzoskwini czy jakiegoś innego owocu, jaki wolno zjeść dziennie… dlaczego???), albo że witaminy leczą choroby serca (w internecie jest wiele informacji mówiących o tym, połączmy to z ostatnim unijmym zakazem leczenia ziołami), a korporacje nie dopuszczają do rozpowszechnienia się tych informacji, to jesteśmy świadkami skandalu medycznego na niespotykaną skalę! To jak w tym filmie sci-fi „Johny Mnemonic”, w którym facet z chipem wszczepionym w mózgu, posiadający receptę na chorobę trapiącą ludzkość jest ścigany przez wszystkich „medyków” i w końcu okazuje się, że chorobę łatwo wyleczyć, ale nie opłaca się to korporacjom. Dziś też mam wrażenie, że zasłaniające się dobrem pacjenta firmy raczej nas rabują z kasy przez swoje patenty i przepisy blokujące np. medycynę naturalną. I to wszytko dzieje się w majestacie prawa, które w propagandzie rządowo – korporacyjnej zastępuje moralność.

Chore przypadki generowane przez system są na przykład takie, że przedsiębiorca, który nie dość, że płaci comiesięczny haracz za siebie i za swoich pracowników, nie może nawet za dopłatą otrzymać usługi medycznej w imię „sprawiedliwości (a jakże) społecznej”. Miałem osobiście taką sytuację, gdy przy prawie 40°C gorączki nie zostałem przyjęty w sobotę, bo nie miałem dokumentu „ubezpieczenia”, a odmówiono mi nawet płatnej wizyty!

Co robić? Chyba jedyne co nam pozostaje to wrócić do starych sprawdzonych metod z czasów komuny. Mieć lekarza w rodzinie, zapoznać takiego, któremu będzie się płaciło prywatnie bez kasy fiskalnej, a on przyjdzie do nas na każde wezwanie. Wyzbądźmy się zawiści! To, że waaadza „dokopie” lekarzom za pomocą kas fiskalnych nie pomoże nam, pacjentom. Jak zbyt krótka kołdra księcia Bogusława (należy przypomnieć sobie Kmicica), budżet „bezpłatnej” służby zdrowia będzie ciągnięty w każdą stronę tak długo, aż w końcu wszyscy się dowiedzą, że nic z tego nie wyjdzie i trzeba całą tę mafię NFZ rozwalić, a rynek uwolnić.

P.S.
Nie wiem kim jest Leszek Miler z SLD, bo niby wprowadził 19% podatek liniowy (szkoda, że nie zerowy), czym się do dziś chwali, a z drugiej strony cofnął Polskę o 50 lat przez utworzenie NFZ. Czy w obu wypadkach zaspokajał interesy swoich partyjnych kolesiów?

 

3 Comments for "Lekarze – dobroczyńcy czy wspólnicy mafii?"

  1. Jed 23 października 2013

    Jak zawsze – w punkt!

  2. Łukasz 25 października 2013

    „naprawdę metody naturalne są bardziej efektywne i skuteczne niż jakiekolwiek pigułki” – skuteczność przy prawidłowym stosowaniu taka sama (99,6% naturalne planowanie, 99,7% tabletki (wiki)), jednak w przypadku naturalnego planowania dużo łatwiej o pomyłkę w obliczaniu i dochodzi niedyspozycja kobiety w dni płodne.

    • Marek Bernaciak 25 października 2013

      Nie przesadzajmy z tą pomyłką… trochę staranności jest potrzebne, jak przy pieczeniu ciasta. Dobre ćwiczenie z odpowiedzialności.
      A „niedyspozycja” kobiety? To jest prawie obraza dla mnie. Nie ma „niedyspozycji”, jest szacunek i odpowiedzialność. Decyzja o wstrzymaniu się od współżycia jest wspólną decyzją, która przynosi dwa cudowne owoce: prowadzi do unikania traktowania kobiety przedmiotowo, oraz utrzymuje zainteresowanie nią na wiele lat. Mogę to potwierdzić jako stary żonkoś.

Warsaw

12:36