Państwo kastrujące
Kastracja staje się metodą prowadzenia współczesnej wojny na wielu frontach. Wskazanie jednak obszarów, w których wojna się toczy jest o tyle trudne, że o ile jakoś ogarniamy naszą materialną rzeczywistość w trzech wymiarach, to już z innymi wymiarami mamy poważne problemy. Nawet wymiar czasowy jest ogromnym utrudnieniem, bo wmawia się nam od dziecka, że historia jest na chrzan, bo tylko „postęp” się liczy.
Poprzednie wojny były proste (na pozór): walczyli sobie Niemcy z Polakami, albo Anglicy z Francuzami. I tak już wtedy utrudniano zorientowanie się, kto z kim walczy, bo Niemców nazywano dla niepoznaki „hitlerowcami”, albo „nazistami”, co spowodowało, że dzisiejszy Niemiec ma luzik, bo przecież nie Niemcy, ale jacyś „naziści” wyrżnęli inne nacje, w tym Żydów, choć potem Żydzi odwdzięczyli się innym nacjom, wyżynając je pod nazwą „komunistów”, więc tu jest jakby remis (bo obie ideologie są prawie tożsame, tylko etykiety są inne). W ogóle wcześniejsze wojny były toczone pomiędzy ludźmi różniącymi się kulturą, językiem, religią… teraz jak prowadzona jest wojna, to nie można wskazać, że walczą Amerykanie z Afgańczykami, ale „obrońcy demokracji” z „terrorystami”. Bo wojna zawsze musiała mieć dorobione jakieś propagandowe wytłumaczenie, jak choćby wojna secesyjna, w której chodziło o podatki, władzę i wolność obywatelską, ale potem jankesi wytłumaczyli wszystkim, że oni tylko wyzwalali niewolników, a te zielone papierki bez pokrycia w złocie to tylko tak przy okazji sobie drukowali.
A współczesna wojna? Toczy się od stu lat, ale tzw. „opinia publiczna” jest mamiona opowieściami o życiu w dobrobycie i pokoju, chociaż zupełnie nie rozumiem, dlaczego poziom życia spada do tego stopnia, że młodzi ludzie nie są w stanie utrzymać przy życiu i wychować kilkoro swoich dzieci, żeby im ktoś podał kubek wody i kromkę chleba na starość, zamiast zastrzyku uśmiercającego.
Bo bronią w dzisiejszej wojnie nie są karabiny, kule, armaty i bomby. To zbyt rzuca się w oczy. I hałasu jest przy tym sporo. Nawet broń neutronowa nie przyjęła się, bo niby w wojnie chodzi o to, żeby przejąć cudze dobra, domy, pola i kopalnie, ale jak się tak naraz bombę… to wszyscy zauważą. I może się okazać, że nawet żołnierze własnej armii, jak zobaczą te stosy trupów, to im mogą sumienia coś powiedzieć. I mogą odmówić współpracy. A nawet powiesić swoich dowódców i przywódców. Dlatego dzisiejsza wojna jest toczona bardziej inteligentnie.
Nie umiem jeszcze dokładnie wskazać, kto jest najeźdźcą i agresorem*. Taką próbę podejmuje E. Michael Jones w „Libido Dominandi„, a także kilku innych autorów. Natomiast widzę część strategii i narzędzi wojennych. I ta część ma wspólną cechę: kastrację.
Kastracja, dla niewtajemniczonych, polega na doprowadzeniu osobników męskich do niepłodności. Zwykle przez obcięcie jąder, czasem z członkiem (jak eunuchom pilnującym haremów). Osobnik wykastrowany jest niepłodny, to oczywiste. Staje się też ociężały, leniwy i otłuszczony. Wykastrowane zwierzęta miały delikatniejsze mięso, a jego otłuszczenie było w dawnych czasach głodu raczej zaletą niż wadą. Były więc hodowane na… rzeź. Wyłącznie na rzeź. Bo nie na rozród przecież.
Kastracja społeczna
Polega na uzależnianiu coraz większej rzeszy osób od pomocy zewnętrznej. Właściwie należałoby powiedzieć „pomocy”. Wielkie grupy społeczne: emeryci, renciści, wojsko, bezrobotni, ubodzy… uzależnieni są od codziennych porcji ryby, a nawet więcej, od codziennego zapewniania, że im się ta codzienna ryba należy.
Pojęcie kastracji jest tu pojęciem psychologicznym, ale wszystkie wymienione cechy: ociężałość, brak płodności, otłuszczenie duchowe (często również fizyczne), są widoczne.
Kastracja rozrodcza
Nie, nie wycina się wszystkim facetom jąder. Niestety. Zabieg to bardzo bolesny i zwykle niepożądany. Mógłby wzniecić się niezły bunt. Ale wystarczy im wmówić, że powinni uprawiać seks z facetami. Albo ulitować się nad ich „kobiecością”. I można ich przerobić na coś przypominające kobietę. Obciąć to i owo, nafaszerować hormonami i… mamy kastrata. Tu dochodzi jeszcze ubezpładnianie kobiet, w wyniku takich samych działań. Jakby nie patrzeć, dzieciaków już nie będzie. W każdym razie nowych, zdrowych, walczących o swój kraj obywateli. Może będą adoptowane przez homoseksualistów, w dużej części gwałcone, zniszczone duchowo dzieciotrony. Oczywiście zabrane biologicznym rodzicom, zbyt biednym na ich utrzymanie, bo kastrujące państwo nie szczędzi na tą działalność środków i silnie dotuje rodziny zastępcze. Byle tylko miały certyfikat… czego? Nie wiem, ale muszą należeć do kliki rządzącej.
Kastracja … mordercza?
Nie da się zaprzeczyć, że dziecko, które zostało zabite w łonie matki, nie będzie miało swoich dzieci. Wykastrowane czy nie, nie rozmnoży się. Jakoś dziwnie promuje się tą metodę wśród osób o innym niż biały kolor skóry i… katolików. Efektem ubocznym są ofiary wśród innych niż katolickie społeczności, ale wielcy tego świata często mają po kilkoro dzieci, to znaczy czworo i więcej. Co nie przeszkadza im namawiać „motłochu” do modelu 2+1 lub 2+2.
Kastracja ekonomiczna
Rządzące „elity” konfiskują ponad 80% dochodów rodzin. Zwłaszcza polskie „elity” są przy tym niewiarygodnie rozrzutne i marnotrawią większość grabionych środków. Kastracja polega na tym, że młode małżeństwa obawiają się rodzenia dzieci, które zresztą legalnie są własnością państwa. Następuje więc dodatkowa ekonomiczna konfiskata środka trwałego – dziecka – co powoduje zrozumiałą ucieczkę w bezdzietność, niską dzietność lub fizyczną emigrację do bardziej sprzyjających rodzinie krajów.
Kastracja małżeńska
E.M. Jones zwraca uwagę, że w publicznej dyskusji o aborcji nie chodzi o samą aborcję. Jest to po prostu znakomita przykrywka, zasłona dymna, by uniknąć poważnej dyskusji o antykoncepcji. Dla najbardziej znienawidzonej grupy na świecie – katolików, antykoncepcja jest w rzeczy samej zakazana, nawet w formie NPR. Nauka Kościoła jest jednoznaczna: mamy się rozmnażać. Dyskusja o aborcji zabiera zaś czas i energię na poważniejszą analizę i działania w zakresie walki z antykoncepcją.
Myślenie „antykastracyjne” jest spójne z Austriacką Szkołą Ekonomii (ASE), która pierwsza zwróciła uwagę na fakt zwiększającej się populacji w warunkach wolnego rynku. Fakt ten ASE kojarzy ze zwiększoną efektywnością gospodarowania. A w warunkach centralizmu, czy to nazywanego komunizmem, socjalizmem, wrażliwością społeczną, albo trzecią drogą, New Dealem czy dystrybucjonizmem, na wydajność nie ma miejsca. Nie ma więc miejsca na rozrodczość. A uprzywilejowane elity dziś patrzą dalej niż na jedno pokolenie. I mają świadomość, że w świecie demografii 20-40 lat pozwala na istotną zmianę uwarunkowań politycznych.
A jak powiedział Arcybiskup Fulton Sheen: Tym, którzy wierzą w patrole narodzin, z trudnością przychodzi uzasadnianie, dlaczego mieliby się martwić wzrostem populacji, gdy żyją oni jednocześnie w krajach, w których rolnikom płaci się, aby nie wytwarzali nadwyżek żywności. Zdanie „Zabraknie jedzenia” mamrocze się na jednym wydechu ze zdaniem: „Istnieją nadwyżki żywności, które uderzają w jej ceny”.
Dobór przyimków do słowa „kastracja” jest w tym poście niewątpliwie przypadkowy. Nie wątpię, że istnieją osoby bardziej inteligentne niż ja i dobiorą odpowiednie sformułowania. W każdym razie będę bronił tezy, że jednym z frontów aktualnie prowadzonej wojny jest obszar rozrodczości.
=========================
* Może należy zastosować starą metodę śledczą „follow the money”? Rozpoznając, kto komu płacił, lub płaci, można odkryć ciekawe powiązania. Ponieważ bankierzy finansowali zarówno Hitlera jak i Lenina, to może się okazać, że wcale nie chodziło o wyzwolenie proletariatu, prawda?
1 Comment for "Państwo kastrujące"
Panie Marku, myślałem nad tym czemu ciężko nawet takimi wpisami sprowokować jakiegoś trolla. To, że teraz „rządzi’ pismo obrazkowe [zobacz zdjęcie albo grafikę, skomentuj/wyśmiej i udostępnij dalej] to jedno. Ale ja odkrywam wręcz, że taka forma jaką Pan przyjął (dłuższe teksty bez zdjęć itd.) stanowi swoisty kod, szyfr, „utrudniający” trzeciemu pokoleniu UBeków i dzieciom neostrady przebrnięcie przez jego logikę i spójność. Jest Pana wizytówką i znakiem rozpoznawczym. Ja bym tego nie zmieniał – co więcej przyjąłbym jako standard i świadomie stosował.