Podaż, czy popyt? – Co jest pierwsze?
Rozważanie na taki temat może się wydawać czysto teoretycznym zagadnieniem, wręcz stratą czasu. Tylko, że od właściwej odpowiedzi na to pytanie zależy nasz byt materialny. I to nie hipotetyczny, ale wręcz ocierający się o zagadnienia podstawowe, jak uniknięcie masowej klęski głodu w Polsce. Ktoś widzący pełne półki w supermarkecie zapyta: „Jaka klęska głodu? Przecież jedynym problemem jest brak pieniędzy! Gdyby biedni ludzie mieli pieniądze, mogliby to wszystko spokojnie kupić, nie głodowaliby wcale!”
Takimi dyrdymałami jesteśmy karmieni przez większość czasu antenowego. Zalewa nas wielokrotnie powtarzana mantra POlitruków o „pobudzaniu gospodarki”, lub o „pobudzaniu popytu krajowego”.
Z odpowiedzi na to podstawowe pytanie wynika niestety i Unia Europejska, i nienawiść urzędników do przedsiębiorców, i bezrobocie 50% młodych ludzi w Polsce (już za chwilę), i emigracja Polaków do innych krajów i tysiąc innych zjawisk, które tłumaczy się różnymi ładnie brzmiącymi wyjaśnieniami, w udzielaniu których mistrzami są dziennikarze mainstreamowych mediów, czyli pierwsi dezinformatorzy społeczni. Usiłują oni za wszelką cenę znaleźć winnych upadającej gospodarki, ale nawet lemingi PO zaczynają już rozumieć, że Kaczyński nie jest temu winny, chociaż zwolennicy PIS ciągle jeszcze wierzą, że odsunięcie PO od władzy zmieni wszystko. Nie zmieni.
Bo jeśli u podstaw rozumowania jest popełniony kardynalny błąd, taki naprawdę ważny błąd (dlatego nazywa się kardynalnym), to żadne próby znalezienia właściwego rozwiązania nie przyniosą rezultatu. Ciągle będziemy krążyli w kółko, szukając kolejnych usprawiedliwień lub wyjaśnień, dlaczego coś nie wychodzi. To jak z graniem na skrzypcach – jeśli nie zaczniemy trzeć smyczkiem o struny skrzypiec, tylko o bęben, to choćbyśmy tysiąc smyczków zużyli, choćbyśmy wytarli z nich całe włosie, nie uda nam się nie tylko nauczyć gry na skrzypcach, ale nawet wydobyć dźwięku. I można narzekać na jakoś smyczka, na głupich nauczycieli, co to nie znają się, ciągle marudząc o jakichś skrzypcach… a my przecież mamy taki piękny bęben…
OK, niektórzy będą woleli coś zobaczyć, może epizod z serialu Dr. House lepiej to pokaże (dla tych co nie oglądają, pani używa inhalatora jak perfum i ma pretensje, że lekarstwo nie działa). Można psikać sobie inhalatorem na przykład na buty… Bo lekarstwo, by zadziałało musi być wciągnięte ustami na wdechu! Błąd w aplikacji pozostaje błędem kardynalnym, bez względu na to, jak długo będziemy tłumaczyli, że „przecież powinno zadziałać”, bo przepisał nam to lekarz… 😉
I taką grę smyczkiem na bębnie funduje się nam w gospodarce, jeśli stawia się popyt jako czynnik sprawczy.
Nie trzeba wielkiej wiedzy ekonomicznej by uświadomić sobie, że popyt wsparty pustym pieniądzem jest nieograniczony. Nieskończony. Można pompować go do absurdalnych rozmiarów, jak robi to dziś Unia Europejska, czyli nieograniczeni w swojej głupocie i mniemaniu o sobie urzędnicy. Właśnie jesteśmy świadkami, jak upada i Polska gospodarka i unijna mrzonka o szczęśliwiej, socjalistycznej Europie. patrzcie dobrze, bo jednym z głównych powodów upadku UE i USA jest właśnie zła odpowiedź na zadane w tytule pytanie.
Podstawowy dylemat polega na zrozumieniu, czy ważne jest prawo Saya, podkreślające priorytet podaży, czy teoria Keynesa, mówiąca o priorytecie popytu.
Osoby takie jak ja, uważające że Keynes był tylko wygadanym ignorantem ekonomicznym, dają oczywiście wiarę Sayowi. Szczegóły można sobie poczytać w książkach (przypis).
A jak jest naprawdę? Czy to tylko dylemat teoretyczny? Nie, to walka o życie!
Jeśli bowiem rację ma Keynes, to rząd ma możliwość (i moralne prawo) do „pobudzania popytu” przez różne mechanizmy, od pobierania dowolnych podatków, po emisję pustego pieniądza i powodowanie inflacji. Bo jeśli popyt jest pierwszy, jeśli popyt generuje podaż, to metody polegające na zabieraniu obywatelom ich dorobku, a nawet majątku nie są grabieżą, ale są dobroczynnym działaniem, zwiększającym bogactwo całego narodu.
Co mówi Keynes? Że jeśli w danym mieście nie ma podaży chleba, masła i innych dóbr, to można na nie stworzyć popyt, przez dowolną metodę. Na przykład można dać wszystkim kredyty, albo dotacje, albo wydrukować więcej pieniędzy, a towary się pojawią. Same, tak z siebie. Bo pojawił się popyt.
Ale jeśli rację ma Say, to… konsekwencje tej racji są daleko idące.
Co mówi bowiem Say? Że dopiero, gdy powstaną i zostaną sprzedane usługi lub towary, może zaistnieć popyt na inne usługi i towary. Przykład? Nowa firma wprowadza się do miasta. Firma produkuje pożądane na rynku maszyny, które sprzedają się dobrze. Firma zatrudnia pracowników i remontuje starą halę. Lokalna cegielnia może zacząć produkować cegły, a jej pracownicy będą mogli zakupić w sklepie chleb i masło. Bo najpierw zostały wyprodukowane i sprzedane PRAWDZIWE dobra, produkty i w wyniku tego procesu pojawiły się PRAWDZIWE pieniądze, które mogą zostać wydane na następne
Jeśli bowiem najpierw musi powstać podaż, czyli muszą zostać wytworzone towary lub usługi, aby mogły zostać sprzedane, to rząd opodatkowując pracę, obrót i dając kredyty (przez emisję pustego „pieniądza”, powodując inflację) przeciwdziała temu zjawisku. Działalność rządu staje się w tym momencie niemoralna. Firma, która unika opodatkowania, na przykład przenosząc produkcję do innego kraju zaczyna odgrywać ekonomicznie i życiowo rolę bohatera, który broni powstawania podaży, czyli bogactwa.
Bo żeby zostało wyprodukowane cokolwiek, musi zajść najpierw kapitalizacja, czyli zgromadzenie oszczędności. W dowolnej formie: w postaci pieniądza odłożonego na później, w postaci maszyn lub urządzeń, budynków, uruchomionej produkcji itp. Jeśli nie nastąpi ten proces, pojawiają się braki towarów. Następuje zbiednienie i uruchamiają się procesy decywilizacyjne. Krótko mówiąc: następuje upadek cywilizacji i społeczeństwa. Powrót do barbarzyństwa i plemiennych wspólnot, walczących o podstawowe dobra pomiędzy sobą. Czy to wizja zbyt katastroficzna? To nie jest wizja, to tylko próba uświadomienia sobie, że te procesy zachodzą gdy posługujemy się niewłaściwymi przesłankami. Chodzi po prostu o to, by uruchomić nasz rozum, a nie tylko intelekt i próbować zrozumieć procesy zachodzące wokół nas. Błąd może nas kosztować upadek cywilizacji. Niemożliwe? Upadła cywilizacja francuska (w wyniku rewolucji francuskiej), rosyjska (w wyniku zepsucia i cywilizacji sowieckiej), a nie możne upaść katolicka cywilizacja Polski? Niby dlaczego nie? Mogli zabić Francuzi 170 000 ludzi w Wandei, mógł zagłodzić Stalin 30 milionów Ukraińców, bo byli „kułakami”, a nie może jakiś kacyk w Polsce zabić katolików, albo innej grupy oskarżając ją o cokolwiek, choćby o „homofobię”? Oczywiście, w rzeczywistości nie będzie chodziło o „homofobię”, tylko właśnie o to, na ile rząd ma prawo do rabunku swoich poddanych przy założeniu, że rząd ma prawo „stymulować popyt”. Formalnie Stalinowi też nie chodziło o to, żeby „zagłodzić kułaków”, on tylko „wybawiał Rosję” od błędów przeciwników rewolucji.
Założenie, że popyt kreuje podaż upoważnia ludzi przy władzy do podejmowania decyzji o „inwestycjach” które są właściwie transferem bogactwa z kieszeni biednych do kieszeni uprzywilejowanych. Upoważnia rządzących do stawiania stadionów, budowania autostrad (choćby 4 razy droższych niż szwajcarskie), wdrażania Euro, zaciągania niebotycznych długów na koszt podatników… nie ma praktycznie żadnych ograniczeń, bo… popyt kreuje podaż, nie ma wtedy błędu.
Jeśli jednak prawdą jest, że podaż kreuje popyt, to naród staje w opozycji do rządu. Bo jeśli podaż kreuje popyt, to… czy stadiony wykreują nowy popyt? Na przykład, skoro istnieje Stadion Narodowy, a nie ma pieniędzy na jego utrzymanie, to czy trzeba zorganizować np. koncert Madonny? Które ministerstwo dołoży do koncertu, nie ma znaczenia. i tak pojawi się popyt, bo… jest stadion, coś trzeba z nim zrobić? Inaczej, trzeba będzie go po prostu zburzyć, zlikwidować jako chybioną „inwestycję”. Bo tu leży problem każdego inwestora: że co prawda podaż kreuje popyt, ale tylko ta sprzedana. Sprzedana na wolnym rynku. Bo gdyby każda podaż, nawet ta nie sprzedana, rodziła popyt, inwestowanie byłoby najłatwiejszą formą ludzkiej działalności. Wystarczyłoby cokolwiek wybudować, cokolwiek wyprodukować i… jesteśmy bogaczami. Tak łatwe to nie jest. Warunek istnienia podaży, by zaistniał popyt jest warunkiem koniecznym, ale nie wystarczającym. Musi powstać podaż POŻĄDANA, którą ktoś kupi. Powstała podaż musi przynosić klientom jakieś korzyści. Inaczej każdy absolwent po studiach gender (a wykształcony człowiek to też podaż) lub filologii indyjskej automatycznie znalazłby pracę na rynku. To, że absolwenci genderyzmu nie mogą znaleźć pracy nigdzie poza państwową posadką, jest właście dowodem, że kreujący podaż musi się liczyć z „błędem inwestora”. To prawdziwa ironia historii, że Keynes oskarżał Saya wmawiając mu, że jego prawo głosi bezwarunkową kreację popytu przez podaż, a sam wpada we własną pułapkę powodując tworzenie bezwartościowych „miejsc pracy”, które nikomu nie są potrzebne.
Jest to szczególnie istotne, gdy chodzi o nasze, zabrane przez rząd pieniądze. Bo jeśli biznesmen, przedsiębiorca popełnia błąd inwestycyjny, to może go popełniać tylko do granicy swoich zasobów, czyli oszczędności. Jeśli jego podaż nie „urodzi” popytu, zbankrutuje. Obawa przed bankructwem wyzwala w przedsiębiorcy ogromne pokłady inwencji. Bo pomyłka, zła ocena sytuacji, wyeliminuje go z gry w inwestowanie.
Urzędnik, polityk, nie ryzykuje nic. Błędną inwestycję będzie się starał zapchać „popytem” na siłę. Tak, jak na siłę zapycha się autostrady, budując wysepki, stawiając fotoradadary na drogach równoległych do autostrady – zastanawialiście się po co tyle wysepek, barierek, i radarów? Żeby nie ujawniła się prawda o autostradach! To samo stadiony – dziś, w listopadzie 2013 na Stadionie „Narodowym” orgaznizuje się polityczną nagonkę – Szczyt Ziemi, byle tylo pokazać, że jest „popyt” na Stadion, który w konsekwencji trzebaby wyburzyć tak samo jak Teatr Wielki, z największą na świecie sceną, na której nikt nie stawia dekoracji, bo tylko państwo (czyli gangsterów) na to stać.
Rozwiązanie dylematu, czy podaż rodzi popyt, czy jest odwrotnie to kwestia życia lub śmierci. Dosłownie, bez przenośni. Oczywiście rozwiązanie i wdrożenie, nie tylko intelektualna „rozkmninka”.
=====================================================================================
Książka, w której można to zagadnienie przestudiować (jedna z wielu), to np. Narodziny współczesnej ekonomii, autor Mark Skousen (mój imiennik oczywiście… 😉
3 Comments for "Podaż, czy popyt? – Co jest pierwsze?"
Przeczytałem wpis.
Przeraża mnie to, że przed jego przeczytaniem stawiałem na popyt jako siłę napędową.
Wiem Keynes jest nielubiany przez ekonomistów austriackich, z którymi się zaczynam ustożsamiać.
Jeszcze dużo muszę się uczyć.
Jaki tu spokój, na na na
Nic się nie dzieje, na na na na…. 😉
Dziękuję za udział w konferencji Bądź milionerem, mam nadzieję, że nagrania szybko znajdą się w sprzedaży.
@Łukasz, Spokój jest tylko pozorny