29.08 201310

Pokora przedsiębiorcy, pycha urzędnika

Media, w których pracują ludzie oderwani od rzeczywistości, upojeni swoją „medialnością” i oglądalnością, pogardzające swoimi widzami jak nie przymierzając pan L. (Szkoda mu robić reklamę, kto wie, to wie), budują od jakiejś setki lat obraz przedsiębiorcy jako burżuja i wyzyskiwacza. Taki obraz dobrze się sprzedaje, bo pokazuje jak „odrażające są typy służące mamonie”. Pomaga też usprawiedliwić lenistwo i głupotę codzienną wielu osób, które mogą i powinny ruszyć cztery litery do wielkich czynów, tylko im się nie chce.

Obraz bogatego buca wspierają też czasem sami przedsiębiorcy. Widząc bowiem, że robią coś nieźle, że zarabiają ponad przeciętną krajową, czasem chcą poprawić sobie nastrój albo zakryć lęki i wątpliwości, więc tupią groźnie nogami i rozkazują, bo ich nikt kultury zarządzania ani PR nie uczył. Czasem też pewność siebie i wiedza, co robić, wywołuje w ludziach postronnych zawistną reakcję w rodzaju: „ale się wyżarł, już normalnymi ludźmi gardzi”. Jednak gdy zaczyna się z przedsiębiorcami rozmawiać z poziomu przedsiębiorczości okazuje się, że na codzień są tak samo zagubieni i przerażeni jak wszyscy. Ostatnio usłyszałem, że ponoć CBOS wykazał, że 95% przedsiębiorców liczy na pomoc państwa, co dla mnie jest koszmarem, bo oznaczałoby, że większość polskich przedsiębiorców to etatyści marzący o spokojnej posadce rządowej.

Jak więc jest z tą pychą i pewnością siebie przedsiębiorców? To mitologia. Zgodnie z zasadą, że „nikt nie może przeczyć swoim czynom” (zasada estopelu), przedsiębiorca zarozumiały i butny na rynku nie przetrwa długo. Nawet zewnętrznie pewny siebie, wygadany właściciel dużej firmy w działaniu będzie służył klientom. Musi bowiem czujnie przyglądać się rynkowi, czyli… swoim klientom właśnie! Nie tylko musi słuchać ich opinii i krytyki, ale musi wręcz czytać w ich myślach. (Gdyby tak nie było, do dziś jeździlibyśmy końmi, bo jak mawiał pan Ford, klienci chcieliby tylko szybszego konia, nie samochodu).
Przedsiębiorca musi być pokorny. To znaczy, musi mieć ciągle przed oczami i w umyśle prawdziwe potrzeby swoich klientów, ich rozterki i wątpliwości. Inaczej przestaną korzystać z jego towarów i usług, nawet mu nie przesyłając wypowiedzenia. To, czego przedsiębiorca nie może nigdy zrobić, to oznajmić wprost swoim klientom: „wiem lepiej niż wy, co potrzebujecie i zaraz wam to dam”.
Przykładem może być opisywany wcześniej przeze mnie lokalny gangster, który po założeniu sklepu spożywczego już po trzech tygodniach jego istnienia z gbura przekształcił się w uprzejmego subiekta. A przyczyną owej przemiany była pustka w sklepie, zrażone bowiem klientki przestały w krótkim czasie sklepik ów odwiedzać.
I właśnie ta mała różnica – możliwość zrezygnowania z usług drogich, o niskiej jakości różni przedsiębiorców od urzędników. O ile bowiem z usług przedsiębiorcy klient może skorzystać lub nie, nawet niekoniecznie idąc do konkurencji, po prostu może zrezygnować z transakcji, to z „posługi” urzędniczej nikt wycofać się nie może. Współpraca ze „służbami” państwowymi jest bowiem oparta na ciągłym przymusie, czyli nieustannej przemocy połączonej z grabieżą.

Zastanówmy się, czy w naszym gansterskim właścicielu sklepu spożywczego nastąpiłaby jakakolwiek przemiana, gdyby każda pani MUSIAŁA kupić u niego dwa kilo mąki, kilo cukru i paczkę herbaty? Jakby NIE MOGŁA nie tylko pójść do konkurencji, ale nawet odmówić transakcji?

Dlatego retoryka urzędnicza przemawia do mnie jak mafijna przemoc. Bo wyprodukowanie drukowanego kawałka plastiku wielkości karty kredytowej, w wersji „full color” kosztuje kilka złotych, ale jeśli jest to dowód osobisty w wersji polskiej, każdy MUSI go kupić za chyba 70 złotych, a jeszcze to dziadostwo z czasów carskich traci ważność (ustanowioną przez wydawcę przecież) po jakimś czasie, co oznacza PRZYMUS „zakupu” po raz kolejny. A to tylko jeden z setek przykładów transakcji wymuszonych, plus praca niewolnicza związana z raportowaniem statystycznym oraz wykonywaniem innych działań jak przymusowy zabór mienia pracowniczego, bo tym jest pobór podatku i ZUS „płaconego przez pracodawcę”.

W tym wszystkim kasta urzędnicza zachowuje dobre samopoczucie uważając nawet, że „wspiera przedsiębiorców wydając zezwolenia na działalność”. To tak, jakby założyć, że ludzie budują domy dlatego, że dostali pozwolenie na budowę, a nie dlatego, że potrzebują miejsca do mieszkania. Biorąc pod uwagę, że przy armii 500 tysięcy urzędników mamy już dwa miliony oficjalnych emigrantów, oznacza to czterech oficjalnie straconych współobywateli na jednego oficjalnego ciemiężcę. Oznaczałoby to, że jak liczba urzędników sięgnie miliona, to poza Polską znajdzie się cztery miliony oficjalnych emigrantów, plus drugie tyle nieoficjalnych. Dzięki temu urzędnicy mogą trąbić bujdy o niskim bezrobociu, bo naszych współbraci Polaków zatrudniają obywatele brytyjscy.

Czyli mamy z jednej strony zarozumiałą retorykę przedsiębiorców, którzy w działaniu muszą okazywać pokorę. A z drugiej strony mamy „służebną” retorykę współczesnej klasy próżniaczej, która decyduje jakie kawałki plastiku, jak długo ważne mamy nosić w kieszeni „dla naszego dobra” i ile za nie płacić. I ta klasa próżniacza, która na rynku pracy nie znajduje się wcale, ustala zasady np. zatrudnienia przy tak wyśrubowanych metrażach dla pracowników, że nikt normalny nie może sobie pozwolić na takie luksusy, ale poucza produktywną część społeczeństwa jak nie tylko żyć, ale jak zarabiać na podatki. Jednak w oparciu o wyżej wspomnianą zasadę estopelu są oni winni oskarżenia na podstawie czynów, nie słów, bo nie słowa ważą, ale czyny.

Jeśli komuś nie przemawia do wyobraźni przykład dowodu osobistego, to może inny przykład:
Powiedzmy, że jakiś artysta-rzeźbiarz dochodzi do wniosku, że na rynku powinien stać pomnik. Pomnik wpisywałby się w architekturę i stanowiłby wspaniałe uzupełnienie tła połączonego z krajobrazem. Problem w tym, że poza uzupełnieniem krajobrazu bryła pomnika nie będzie niosła żadnego przekazu, nic nie będzie upamiętniać, niczego uczyć. Artysta szukając sponsora idzie dokąd? Do przechodniów? Do biznesmenów? Do mieszkańców? Raczej nie. Idzie do… władz miasta. Te wyznaczają plac, wskazują miejsce i płacą rzeźbiarzowi 300 000 złotych za wykonanie rzeźby. Rzeźba jest piękna (tak niektórzy mówią), ale niektórzy (jak ja) mówią, że nikomu niepotrzebna. Problem w tym, że nikt się mnie (ani ciebie) nie pytał, po prostu wzięto kredyt pod przyszłe podatki od nieruchomości i… rok później podniesiono je w całym mieście. W wyniku tej podwyżki firma A (50 osób) zbankrutowała, firma B (200 osób ciągle zatrudnia, ale podatków już nie płaci w tym mieście) wyniosła się z miasta. Burmistrz publicznie oskarżył firmę B o brak patriotyzmu lokalnego i niemoralność w unikaniu płacenia podatków. W wyniku czego wygrał następne wybory, ale firma B nie wróciła już do miasta i następną halę pobudowała w innej części kraju. Kto by się zastanawiał, że rzeźbiarz odegrał rolę w całej historii rolę grabieżcy (razem z burmistrzem)? Ale… tak właśnie zbankrutowało Detroit. Przecież retoryka była wspaniała, a rzeźba bardzo ładna (podobno).
Pytanie tylko, jakie prawo ma rzeźbiarz, by żądać cudzych pieniędzy za swoje wątpliwej potrzeby „usługi”.

W Polsce miliony owieczek wymawiają się oceny moralnej i ciągle zachwycają się retoryką „służb” państwowych, co świadczy raczej o skuteczności państwowej propagandy, a nie o głupocie owieczek. Może lenistwie, ale ja raczej skłonny jestem powiedzieć „strachu” lub „lęku”, że rzeczywistość okaże się inna niż ta przedstawiana w TVN lub „GW”, bo trzeba będzie się wyrzec życia na cudzy rachunek. Podobno 90% Polaków wierzy ciągle, że otrzyma emeryturę od państwa, rozumiem, że liczą na tak zwaną „godną” emeryturę zgodnie z propagandowymi obietnicami. Takie książki, jak „Emerytalna katastrofa” Gwiazdowskiego czyta tylko elita, do której niestety ja muszę się zaliczyć. „Muszę”, bo bardzo bym chciał mieć do kogo się zwrócić po poradę, a tu wokoło pustka.

W każdym razie, gdyby to nie było do końca jasne, stawiam tezę: pokora i pycha mają mniej związku ze sposobem wypowiadania się, a raczej z działaniem, które może być pokorne lub pyszne niezależnie od uprawianej retoryki.

10 Comments for "Pokora przedsiębiorcy, pycha urzędnika"

  1. Jed 29 sierpnia 2013

    Ciekawe bo właśnie na dniach myślałem o dowodach osobistych i czytalem skąd się wzięły w PL. Wikipedia podaje (parafrazuję z pamięci), że do czasu 2 wojny światowej nie były wymagane a wdrożyli je… uwaga uwaga okupanci niemieccy! Proceder ten był kontynuowany w PRL i funkcjonuje do dzisiaj. Jakże to wymowne prawda?

    Drobne sprostowanie (co mnie też zaskoczyło ostatnio) że wydanie dowodu jest od jakiegoś czasu bezpłatne. Ale wg mnie ma to na celu tylko osłabienie ewentualnej postawy buntowniczej.

    Już nie pamiętam gdzie słyszałem (czy od Fabiana czy w Kontestacji) ale bardzo wymowna sytuacja miała miejsce w Teksasie kiedy władza chciała zarządzić wproawdzenie/wymianę dowodów – mieszkańcy Teksasu (słynący z prawa do noszenia broni palnej i umiejętności w jej używaniu) powiedzieli wtedy coś w rodzaju: „tak? to chodźcie i spróbujcie nas przymusić” 😉

    Co do książki R.Gwiazdowskiego czeka już u mnie 4-ta w kolejce. Przed jej lekturą mam jedynie „przeczucie graniczące z przekonaniem” żeby nie liczyć na żadną emeryturę – mam nadzieję, że po jej lekturze będę mógł powiedzieć że to nie przeczucie ale wiedza 🙂

    Cenny wpis. Pozdrawiam

  2. Piotr 29 sierpnia 2013

    * kasta urzędnicza zachowuje dobre samopoczucie uważając nawet, że „wspiera przedsiębiorców wydając zezwolenia na działalność”*

    gdybym tego na własne oczy nie przeczytał w wywiadzie to bym nie uwierzył :/

    • Jed 30 sierpnia 2013

      Piotr dokładnie. Karkołomna kostrukcja logiczna tego stwierdzenia stawia je w moich oczach na równi z tym: „skini uratowali staruszkę – przestali ją kopać”.

      Jeszcze odnośnie dowodów to parę lat (5) wstecz głosowałem w mojej rodzinnej miejscowości i przyszedł jeden z najstarszych i znanych przez prawie wszystkich Pan i zapomniał dowodu, komisja nie pozwoliła mu głosować mówiąc, że musi mieć dowód że to on jest.

      Na co on odpowiedział: „jaki dowód? to ja jestem dowodem, że to ja. to przecież ja. nie widzicie mnie?”

      Do głosowania jego wtedy nie doszło ale zapamiętałem to do dziś.
      A dopiero teraz zrozumiałem tę nutę w jego głosie – bo prawdopodobnie przypomniał sobie w tym momencie swoje młodzieńcze lata w II RP… Stawiam że rocznik tego Pana to 1921.

  3. Piotr 29 sierpnia 2013

    Dowody i meldowanie się na policji po przybyciu doi miasta wymyślił już Bismarck. Z ochotą przejęła to Rosja więc nie ma się co dziwić ze i „u nasz” nastały 🙁

  4. Łukasz 2 września 2013

    Tak z innej beczki, ma Pan jeden z najbardziej ciekawych i najbardziej estetyczny blog ze wszystkich przedsiębiorców, których blogi widziałem. Gratuluję 😉

  5. Łukasz 3 września 2013

    Czy mógłby Pan odnieść się, choćby w komentarzu pod wpisem, do tematu stypendium na studiach?
    Moim zdaniem to dotacja niemoralna jak każda inna, jednak o dofinansowaniach unijnych wiele złego sę mówi, a o tej stypendium nic.

    • Marek Bernaciak 5 września 2013

      Myślę, że stypendia to złożone zagadnienie. Nie znam szczegółowo historii, ale rozumiem, że zostały pomyślane jako wsparcie możnych dla biednych studentów.
      Uzyskanie prawa do stypendium prywatnego przez spełnienie warunków „biedy” połączone z wysokimi notami za naukę mogłoby być logiczną konstrukcją, chociaż i tak zerwana jest więź osobista darczyńcy z obdarowanym. Niemniej przy prywatnym darowaniu dałoby się chyba obronić.
      Stypendia „za naukę” jako forma wynagrodzenia wydaje mi się trudna logicznie, to coś jak urlop w wojsku za dobrą służbę – nagrodą powinno być więcej służby 😉
      Ale… płaci „państwo”, czyli aparat urzędniczy, a tu logika nie obowiązuje. Jednak porównanie stypendium z dofinansowaniem unijnym i dotacjami w ogóle wydaje mi się kłopotliwą konstrukcją. Chyba, że wyjaśni Pan co Pana w stypendiach drażni.

      • Łukasz 5 września 2013

        Dziękuję za komentarz.
        Mam na myśli stypendium za naukę – część najlepszych studentów może dostawać stypendium ok. 1 tys. zł miesięcznie jeśli zloży wniosek, stan finansowy danej osoby nie ma tu znaczenia, tylko średnia ocen.

        Bolą mnie 2 sprawy:
        – Stypendium to jest finansowane przez UE, czyli zabiera się jednym bez ich zgody, a daje drugim.
        – Nieuczciwa konkurencja:
        student ma wybór:
        a) może poświęcać czas zwiększaniu średniej ocen (celowo nie użyłem słowa nauka bo byłoby ono tu często błędne) i brać stypendium
        b) może poświęcić czas po wykładach/weekendy na pracę i mieć z tego pieniądze

        Mi przysługuje najwyższe możliwe stypendium i mam zamiar nie brać, ponieważ czuję, że jest to moralnie złe, nieuczciwe. Tylko nie wiem czy dobrze myślę.

        • Marek Bernaciak 6 września 2013

          Jeśli jest to stypendium z dotacji unijnej, to zgadzam się z Panem całkowicie. Lepiej nie brać udziału w paserce.

          • Łukasz 7 września 2013

            Dziękuję serdecznie za odpowiedź.

Warsaw

23:51