Przejdźmy na „Pan”
Pseudoanglosaska forma zwracania się do wszystkich per „ty” zdominowała w ostatnich latach sposób prowadzenia konwersacji w prawie każdym obszarze.
Najsłynniejszy d*** III RP, pan określany przez niektórych jako „powiatowy” uczynił z tej formy swój znak firmowy i „tyka” wszystkich bez litości i szacunku, taka jego programu konwencja.
Niemniej warto pamiętać, że forma „you” w języku angielskim to nie tylko „ty”, ale również „wy” i można się poczuć nieźle zdystansowanym, gdy wypowiedziane przez rodowitego Anglika zdanie zostanie zakończone uprzejmym, a stanowczym „sir” i już wiemy, że całe to „ty” było tylko złudzeniem. Dystans, jaki się w takiej chwili tworzy jest niezmierny i od pierwszego do ostatniego razu inne uczucia niż szacunek i cześć nie wchodziły w rachubę. Obustronnie.
Podobno Niemcy mawiają, że łatwiej jest powiedzieć „ty świnio” niż „panie świnio” i formy poufałej unikają. Nie wiem jak jest w rzeczywistości, bo język niemiecki jest dla mnie niedostępny.
W przeciwieństwie do języka polskiego. Ten znam dość dobrze i z formą „ty” mam wiele nieprzyjemnych doświadczeń. Pierwsze, które pamiętam, miało miejsce gdy miałem 12 lat, a świeżo upieczony narzeczony (i niedoszły mąż) mojej kuzynki, również świeżo upieczony nauczyciel W-F, przyjechał do niej w odwiedziny wtedy, gdy ja tam byłem na dłuższych
wakacjach i kazał do siebie mówić po imieniu. Wtedy „tykanie” było nowinką, a ja jeszcze do nauczycieli miałem szacunek z tytułu ich zawodu i nawet broniłem się przed tą formą. Stanowczo chcący się wkupić w łaski rodziny 24-latek uparł się przy „ty” i… spadł z piedestału. Z nauczyciela i narzeczonego stał się kumplem, w stosunku do którego zdobywałem się na tak wielką poufałość, że aż nią wymiotowałem. Nigdy, przenigdy nie poszedłbym do tego człowieka wtedy po radę, ani się o nic zapytał, utracił cały autorytet i, co ważniejsze, przestał być dla mnie podporą jako człowiek dorosły. Dziś odbieram tą jego postawę jako ucieczkę od odpowiedzialności, co zresztą potwierdziło się w życiu, bo mężem mojej kuzynki nie został.
Forma „pan” była dla mnie zawsze formą w języku polskim naturalna, jako niezmiernie elastyczna i dająca ogromne możliwości wyrazu. Relacje dwóch „panów”, czy „państwa” mogą być bardzo różne, od zdystansowanych do ciepłych i bliskich, ale co jest charakterystyczne, zawsze powiązane z pewnego rodzaju szacunkiem, którego dziesiątki lat socjalizmu, rewolucji seksualnej i kulturowej walki z kulturą katolicką nie mogą zatłuc, choć z całej siły się starają.
Są ludzie, do których zawsze chciałoby się mówić „panie”, jest to inne doświadczenie, jakim chciałbym się z wami podzielić. W harcerstwie miałem zaszczyt poznać dwóch ludzi, których do dziś darzę wielkim szacunkiem, mimo iż od wielu lat nie żyją i było dla mnie wielkim problemem, gdy po latach współpracy doświadczyłem „zaszczytu” przejścia z nimi na „ty”. Mówienie „ty” do Jerzego Filińskiego nie chciało mi przejść przez gardło. Ten człowiek-twierdza był dla mnie przez całe lata „druhem” i kiedy po latach zostałem poproszony o zwracanie się do niego po imieniu, miałem niezły zgryz, bo słowo „Jurek” nie chciało mi przejść przez gardło. Zapytałem się w wtedy starszej koleżanki, jak mam się zwracać do tej ikony warszawskiego harcerstwa i usłyszałem: „my zwracamy się do niego używając pełnego imienia <Jerzy>”. Potem jeszcze czekało mnie przejście na „ty” z Pawłem Ambrożewiczem (który na starość robił jeszcze doktorat i habilitację, takie to były roczniki), ale już wtedy dawałem sobie radę i forma wołacza była dla mnie naturalna.
Ksiądz Piotr Pawlukiewicz uczy nas, że mamy być panami swojego życia i ćwiczyć się w panowaniu, bo do panowania jesteśmy stworzeni i powołani. Mamy panować nad bytami niebieskimi w przyszłości, więc noblesse oblige, musimy zacząć od siebie. Współczesny świat, zaczadzony chamskim egalitaryzmem nienawidzi Panów, bo to oni panują nad sobą, a nad nimi trudno zapanować. Panowanie w naturalny sposób wiąże się z odpowiedzialnością i dlatego rewolucjoniści wszelkich maści zawsze próbowali ludzi zaczadzić i kupić za czczą obietnicę bezpieczeństwa, bo ludźmi nieodpowiedzialnymi się łatwiej manipuluje. Ksiądz Piotr zwraca nawet uwagę na to, że często ze względu na własne kompleksy lub dziadostwo wybiera się nawet gorszego męża czy żonę, byle nie narazić się na wysiłek pracy nad swoim charakterem. Jak to mówi ks. Piotr, czasem kobieta nie wybiera sobie wartościowego kandydata na męża, bo jeśli on jest Panem i panuje nad swoim życiem, to będzie również panował nad swoją rodziną, żoną i dziećmi. A taki mąż nie podporządkuje się zachciankom żony.
Każde szkolenie, no, prawie każde szkolenie „menedżerskie”, w którym brałem udział, zaczyna się od wezwania wszystkich uczestników do przejścia na „ty”. Dziś już znam stanowisko prezesa Ryanair, pana Michaela O’Leary (OK, to kontrowersyjna postać), że jakby konsultanci byli tacy dobrzy, to nie byliby konsultantami, tylko sami by wdrożyli swoje mądrości i odnieśli sukces w biznesie. Dlatego teraz postrzegam takie wezwanie jako próbę odrzucenia odpowiedzialności i ściągnięcie uczestników do niższego niż zwykle poziomu.
Bo to jest tak, że od pana Ryszarda można czegoś oczekiwać. Czego? Przede wszystkim odpowiedzialności za siebie, wywiązania się ze złożonych zobowiązań, czyli pewnego poziomu niezawodności. A czego można oczekiwać od „Rysia”? Jeśli fachowiec na początku znajomości podaje rękę i prosi, by nazywać go „Rysiem”, wasze zaufanie do niego rośnie, czy maleje?
A jeśli rośnie, to na ile chodzi o twoje kompleksy, które leczysz przechodząc na „ty” z panem Ryszardem? Stawiam tezę, że w większości wypadków spoufalanie się jest erzatzem, zamiennikiem który ma zasłonić niedomagania w jakimś obszarze.
Dlatego proponuję małe ćwiczenie ze staropolskiej formy wyrażania się do swoich współpracowników, partnerów i kolegów: Spróbuj zaproponować zmianę formy tytułowania się i przejdźcie na formę „pan, pani” i zobacz, jak zmienią się wasze relacje.
Takie doświadczenie może też być ćwiczeniem duchowym. Za każdym razem, gdy mówisz „panie” swojemu rozmówcy, staraj się wzbudzić najszczerszy szacunek do niego. Za każdym razem, gdy słyszysz jak cię tytułują „panem” potraktuj to jako upomnienie, wezwanie do panowania nad swoim życiem, emocjami, żądzami i do odpowiedzialności za wszystkie powierzone ci osoby.
Życzę ciekawych doznań i czekam na relację z waszego ćwiczenia!
10 Comments for "Przejdźmy na „Pan”"
Ostatnio też o tym myślałem.
Sam w poprzednim komentarzu użyłem formy imiennej bo niby mniej formalnej. Ale to bzdura – bo faktycznie mój dziadek ze swoimi znajomymi zawsze się tytułowali Panie Mieciu itd i to było zarazem z szacunkiem i zażyłością wypowiadane.
Jeden za starszych pracowników przechodząc z nami na ty kiedy się go tytułowało Panem odpowiadał zawsze „takim Panem to mój pradziad pole orał”
Często go cytowałem – myślałem, że tym samym odbierał sobie … no właśnie zawsze myślałem że pychę… ale teraz widzę że odbierał sobie szacunek i odpowiedzialność. Dziękuję Panie Marku 🙂
Ja mam alergie przy pierwszym kontakcie nawet na Panie Piotrze i wszelkich telemarketerów tak zaczynajacych scinam na wejsciu, stwierdzeniem, że po takiej inwokacji maja u mnie od razu minus 10 punktow. Natychmiast traca rezon bo tego było na szkoleniu, ale niektorzy pytaja to jak sie maja do mnie zwracac, na co odpowiadam, że normalnie, czyli proszę pana 🙂
Ostatnio ściąłem się z telemarketerką,która nie zrozumiała mojego protestu przeciwko „panie Bogdanie”….
Normalnie, nie zrozumiała!!!
Po pytaniu „to jak mam się zwracać do pana?” wymiękłem i odłożyłem słuchawkę…
a tego to nie rozumiem, że to niby zbytnia poufałość?
Jeśli dobrze rozumiem, pan Piotr chce podkreślić, że nawet forma „panie Piotrze” wymaga uzgodnień, bo jest formą poufałą. I zgadzam się z nim. W świecie ludzi obdarzających się szacunkiem, jest to forma poufała.
Bardzo mnie męczą teksty typu „nie mów mi na Pan, aż taki stary/stara nie jestem”, a tłumaczenia, że to wyraz szacunku skutkują ledwie do kolejnego spotkania. Są osoby do których zawsze będę mieć blokadę i zwrot per Ty nie przeszedłby mi przez gardło. Dziwne uczucie, porównywalne do stania nad przepaścią przy skoku na bungee, gdy nogi odmówiły posłuszeństwa, a tylko rękoma udało się wypchnąć.
Miło byłoby zobaczyć jakiś nowy post 😉
Kiedyś trafiłem na praktyki do dużej korporacji i na dzień dobry pani kadrowa (a raczej HR :p) zapoznała mnie z zasadami panującymi w firmie: „u nas wszyscy zwracają się do siebie po imieniu”. No i jak tu się zwracać do przełożonego z siwymi już włosami per ty?
Przyznam, że Pana punkt widzenia na używanie słowa „Pan” spodobał mi się. Zazwyczaj byłem zwolennikiem skracania dystansu w relacjach, ale czasami pojawiał się ten problem zbytniego skrócenia dystansu z drugiej strony i liczenia na „ulgowe” traktowanie.
Po naszej rozmowie dostrzegłem, że używanie słowa „Pan” rzeczywiście może porządkować tą sferę.
Co do wpisu, to pewna wątpliwość pojawiła mi się przy fragmencie dotyczącym szkoleń. Bo często zastosowanie formy „ty” przy tej okazji ma na celu ułatwienie komunikacji w czasie szkolenia. Dlatego ważna jest intencja zastosowania takiej formy i tego co z tym się dzieje po szkoleniu.
Ze zdaniem dotyczącym konsultantów nie mogę się zgodzić. Być może część osób wykonujących ten zawód wpisuje się w ten fragment. Jednak rolą konsultanta jest, jak sama nazwa wskazuje konsultowanie, czyli rozmawianie, naradzanie się na jakiś temat, a nie branie w ciemno tego, co konsultant proponuje. Ale to jest temat na oddzielną konwersację.
Panie Arturze, dziękuję za życzliwy komentarz. Co do cytatu z pana O”Leary rozumiem, że jest to uogólnienie. Jak każde uogólnienie może uderzać w wyjątkowe jednostki. Te jednak, wierzę, zrozumieją kontekst.