20.03 20143

Rabunek przedsiębiorcy w czasie powodzi

Złożyło się, że w ciągu niespełna trzech dni odbyłem dwie burzliwe dyskusje, w których poruszone zostały podobne obszary. Chodziło o zachowanie ludzi w czasie klęski żywiołowej i związanym z nią brakiem żywności.

W pierwszej rozmowie brali udział koledzy. Starzy koledzy, znający się od dziesiątków lat. Nie przeszkadzało to jednak różnić się nam krańcowo w opiniach. Chodziło o to, czy przedsiębiorca posiadający żywność, na przykład chleb, ma prawo sprzedawać go po wygórowanej cenie w przypadku jego braku. Kolega stał na stanowisku, że jest to wyzysk i wielka nieuczciwość. Ja, podpierając się stanowiskiem Św. Tomasza i Misesa odpowiadałem, że oczywiście, właściciel żywności może ją sprzedać po cenach sprzed powodzi lub nawet rozdać za darmo, ale nie popełnia żadnej niegodziwości oferując ją po znacznie wyższych cenach i nie wolno go przymuszać do rozdawnictwa, poza perswazją, przymilnością i błaganiami. Rozeszliśmy się trzymając się każdy swego.

Następna rozmowa odbyła się z byłym policjantem, który nieraz bral udział w kontakcie bezpośrednim z przestępcami i podzielił się ze mną spostrzeżeniem, że 90% osób pracujących w policji to według niego „pracownicy policji”, a nie policjanci. Że to tylko powiązani ze sobą układami rodzinnymi urzędnicy, którzy są zupełnie bezużyteczni dla czyjegokolwiek bezpieczeństwa. Nie zdziwiło mnie to wcale, niczego innego się nie spodziewałem. Nie zaskoczyło mnie też to, że emerytura pani przekładającej papierki w biurze jest trzykrotnie większa niż emerytura liniowego policjanta ścigającego całe życie przestępców, nawet kosztem rozpadu życia rodzinnego.
Usłyszałem jednak słowa, które mnie zaskoczyły. Otóż policjant ten brał udział w akcji ratowniczej w terenach objętych powodzią, gdzie miała miejsce dyskutowana wcześniej z kolegą sytuacja. Kobieta posiadająca sklep spożywczy próbowała sprzedawać chleb po 20 złotych, a butelkę wody po 60 złotych. Policjant określił to jako skur…o, ja próbowałem zaprotestować, że jeśli były braki żywności, mogła żądać wysokiej ceny. Policjant zaprotestował argumentując:
„Panie, ludzie by ją zlinczowali, musieliśmy zarekwirować cały sklep i rozdaliśmy ludziom żywność! Oni byli głodni, nie wolno tak robić.”

Zaprotestowałem, że w takiej sytuacji właścicielka sklepu powinna się wynieść za granicę, że to niesprawiedliwe, że to niszczy gospodarkę… Skwitował to stwierdzeniem, że „stado musi przeżyć, a ona sobie dobrze radzi”, dostała pokwitowanie o rekwiracji, że świetnie funkcjonuje dalej prowadząc dalej sklep. Chciałbym mu wierzyć.

Moja refleksja jest jednak ponura. Dwóch ludzi, intelektualista pracujący w „prywatnej” firmie i państwowy policjant, mimo z górą 800 lat od wywodu Św. Tomasza podzielają cały czas socjalistyczny argument, że lepiej, by fukcjonariusz państwowy zrabował mienie przedsiębiorcy zamiast je chronić. Bo przecież równie dobrze policjant mógłby pochwalić się, że w czasach powodzi ochronił sklep przed rozszabrowaniem a właściciela przed linczem. Ale wtedy oznaczałoby to, że warto rozwijać biznes w tym biednym, zżartym socjalizmem kraju.

Nie wiem, jak żyje właścicielka obrabowanego sklepu. Powiedzmy, że zwrócono jej „rynkową cenę” za skonfiskowane mienie. Rynkową tylko w cudzysłowie, bo cena po powodzi lub przed powodzią nijak się ma do ceny W CZASIE powodzi. Zastanawiam się nad marnotrawstwem sił i środków preferującym państwowe rozdawnictwo, zamiast prywatnej zapobiegliwości.
Jest bowiem kilka wniosków, jakie płyną z tego wydarzenia:

1. Ludziom nie opłaca się trzymać zapasów na czarną godzinę, bo zawsze można bezkarnie obrabować okoliczne sklepy, których właściciele nie będą chronieni przed rabunkiem ani przez prawo do obrony, ani przez państwowe służby.
2. Sklepom… nie opłaca się trzymać zapasów, bo w razie klęski żywiołowej można zminimalizować straty, spowodowane przymusowym rozdawnictwem.
3. Nadwyżki zysków z lokalnego sklepu lepiej lokować w środkach nie związanych z bieżącym biznesem, by je chronić przed rabusiami.
4. Nie ma sensu rozwijać w Polsce lokalnego biznesu ponad poziom „biednego sąsiada”, żeby się nie wyróżniać.
5. Takie podejście uzasadnia roszczeniową postawę przedsiębiorców ubiegających się bezwzględnie o dotacje i odszkodowania, choćby wyłudzone, bo przecież uczciwa reinwestycja jest sekowana przez wspólmotę lokalną.
6. Podejście takie dostarcza dodatkowego usprawiedliwienia dla unikania płacenia podatków w kraju, który nie szanuje własności prywatnej.

Problem równowagi popytu i podaży reguluje cena. Tak to wymyślił Bóg ustanawiając swoje prawa ekonomii. Zwiększa się przy ich przestrzeganiu zamożność jednostek i ogólne bogactwo przestrzegającego praw ekonomii „stada”.

Socjalistyczne myślenie woli w krytycznej sytuacji dopuścić się grabieży totalnej. Bo wszak na codzień prowadzi grabież systematyczną. Krojąc prywatną własność cienkimi plasterkami podatków i parapodatków niewiele osób zastanawia się nad daleko idącymi konsekwencjami takiego podejścia.

Ja się zastanawiam. A ty?

3 Comments for "Rabunek przedsiębiorcy w czasie powodzi"

  1. BK 20 marca 2014

    Chętnie poznam wywód św. Tomasza w tym względzie. Czy Gospodarz mógłby pomóc jakimiś namiarami?

    • Marek Bernaciak 23 marca 2014

      Nie znam dokładnych namiarów, bo „Summę” Św. Tomasza dopiero kupiłem, ale jeszcze nie zacząłem czytać. Pomocne jednak mogą być publikacje Alejandro Chafuena, choćby „Wiara i wolność”, albo książka Thomasa Woodsa „Kościół a wolny rynek”. Wiele takich argumentacji jest też na stronach mises.pl albo pafere.org

  2. Jed 21 marca 2014

    Co ciekawe oburzony milicjant jakos nie zadzwonil wtedy z roszczeniem do wojewody, wojska albo banku zywnosci o pilna pomoc (nie jestem zwolennikiem rozdawnictwa) tylko stanal po stronie socjalistycznego tlumu i najblizszego przedsiebiorce przydusil. Super. W koncu po co sie pchal kapitalista do biznesu. Uczy sie spoleczenstwo takiej postawy.

    Biedny umyslem pozostanie biedny w kieszeni. Ciekawe czemu oni nie wezma sie za prowadzenie sklepu? Bo wg nich to taki wlasciciel sklepu jest chytry – i to z tej chytrosci wstaje o 5 rano i dyma gielde towarowa albo lata ze skrzynkami z zaopatrzeniem.

    Austriacka Szkola Ekonomii nie zyska sobie chyba nigdy popracia w takich kregach. Dlaczego? Bo jest wymagająca.

Warsaw

02:13